|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 2:07 am
Ten topik powstal z mysla o osobach ktore pisza (opowiadania, wiersze, teksty itp....) i chca zaprezentowac swoja tworczosc innym.
Tutaj mozecie wstawiac tego typu prace (lub po prostu o nich porozmawiac i oceniac), bez narazania sie na pretensje zwolennikow porzadku na forum i bez obawy, ze ktos je skasuje wink .
[Prosze abyscie NIE zakladali oddzielnych topikow z tworczoscia]
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 2:35 am
I Bitwa. I dym i ogień. I skrzydlaty na swym rumaku. Wielki archanioł Gabryjel. Skrzydła wielkie, piękne i białe lecz we krwi umazane. A za nim Królestwo. Piękne lecz w płomieniach tonące. I Tron Jasny lecz cieniem przykryty. I pada archanioł. A wraz z nim i inni Królestwa obrońcy upadli. Gdyż jednego przy nich zabrakło...
mój wierszyk ^^" mam nadzieje że możet być razz
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 2:52 am
Neriel I Bitwa. I dym i ogień. I skrzydlaty na swym rumaku. Wielki archanioł Gabryjel. Skrzydła wielkie, piękne i białe lecz we krwi umazane. A za nim Królestwo. Piękne lecz w płomieniach tonące. I Tron Jasny lecz cieniem przykryty. I pada archanioł. A wraz z nim i inni Królestwa obrońcy upadli. Gdyż jednego przy nich zabrakło... mój wierszyk ^^" mam nadzieje że możet być razz Kurde.. wiersz jest swietny.. czytajac go mialem w mysli cala batalie, zwiastowanie anielskie i czas Apokalipsy XD Bardzo mi sie podoba, z tym, ze imie Archaniola brzmi "Gabriel" a nie "Gabryjel" wink
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 2:54 am
Ocencie prosze moj wiersz.. jest juz staaaary...
Kocha mnie, ja kocham ja..
Zawsze jest przy mnie
Nigdy mnie nie opusci...
Przytula mnie czule
Rozpala moje cialo
Goracymi pocalunkami
Ciche szepty
Trafiaja do mych uszu..
Oh, jak brzmi jej imie?
To najpiekniejsze imie na swiecie...
S A M O T N O S C
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 3:38 am
Neriel I Bitwa. I dym i ogień. I skrzydlaty na swym rumaku. Wielki archanioł Gabryjel. Skrzydła wielkie, piękne i białe lecz we krwi umazane. A za nim Królestwo. Piękne lecz w płomieniach tonące. I Tron Jasny lecz cieniem przykryty. I pada archanioł. A wraz z nim i inni Królestwa obrońcy upadli. Gdyż jednego przy nich zabrakło... mój wierszyk ^^" mam nadzieje że możet być razz potrafisz swietnie malowac obraz slowem biggrin Podoba mi sie 3nodding
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 3:44 am
Kagenoyami Ocencie prosze moj wiersz.. jest juz staaaary... Kocha mnie, ja kocham ja..
Zawsze jest przy mnie
Nigdy mnie nie opusci...
Przytula mnie czule
Rozpala moje cialo
Goracymi pocalunkami
Ciche szepty
Trafiaja do mych uszu..
Oh, jak brzmi jej imie?
To najpiekniejsze imie na swiecie...
S A M O T N O S CJak czytalam poczatek, to myslalam, ze to kolejny banalny wiersz o milosci, ale zakonczenie zmienilo zupelnie caly klimat. Wiersz jest bardzo dobry, chociaz troche smutny mimo,iz odnosze wrazenie, ze byla to (bo mowisz, ze wiersz jest stary) samotnosc z wyboru.
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 6:05 am
Omega Sun Kagenoyami Ocencie prosze moj wiersz.. jest juz staaaary... Kocha mnie, ja kocham ja..
Zawsze jest przy mnie
Nigdy mnie nie opusci...
Przytula mnie czule
Rozpala moje cialo
Goracymi pocalunkami
Ciche szepty
Trafiaja do mych uszu..
Oh, jak brzmi jej imie?
To najpiekniejsze imie na swiecie...
S A M O T N O S CJak czytalam poczatek, to myslalam, ze to kolejny banalny wiersz o milosci, ale zakonczenie zmienilo zupelnie caly klimat. Wiersz jest bardzo dobry, chociaz troche smutny mimo,iz odnosze wrazenie, ze byla to (bo mowisz, ze wiersz jest stary) samotnosc z wyboru. Tak, po czesci masz racje... to jeden z moich krzykow rozpaczy zaraz po tym jak rozszarpie sobie wnetrznosci zyletka... Hmm.. masz strasznie wrazliwa duszyczke, potrafisz zrozumiec ludzi... yeah..
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 8:38 am
Obra - wklejam część pierwszą.
Volume 1.0 : A Quest
Przeklął się za popatrzenie na księżyc. Teraz wzrok znów musi się przyzwyczaić do wszechogarniającej ciemności. A teraz to może kosztować go życie. Obwiązał czarnym bandażem lekką ranę ręki , zadaną przez jakiś korzeń podczas zsuwania się po zboczu. Zupełnie jak jakiś amator. Wiedział że rana nie jest na tyle poważna aby przeszkodzić mu w czymkolwiek , ale bandaż tłumił zapach krwi a na terenie Kaplicy mogą mieć psy. Wzrok znów zbratał się z mrokiem. Wystawił rękę za pień drzewa. Lusterko przymocowane do zewnętrznej części rękawiczki już nieraz przestrzegło go przed przekraczaniem niewłaściwego rogu , i kolejny raz go niezawiodło. Szybkie zerknięcie pozwoliło określić odległość , szybkość i kierunek patrolu palladynów : Odległość jakieś sto metrów , sybkość - normalne tempo kroku , co oznaczało że go nie zauważyli... Kierunek - Tam , gdzie teraz stał. Do tej pory las zapewniał mu schronienie przed niewłaściwymi oczyma , ale teraz musiał szybko znaleźć rozwiązanie. Spojżał na niemal kredowo-białą ścianę skalną przed nim.
- Skradanie się na tle TEGO to samobójstwo nawet o trzeciej w nocy...
Wiedział że strażnicy są coraz bliżej , a korony pobliskich drzew są zbyt przeżedzone aby mógł się w nich ukryć podczas pełni. Szybki ruch ręki w zapamiętane miejsce na plecaku i już szykował się do rzutu kotwiczką. Pierwszy rzut nie udał się , kotwiczka upadła koło niego - podziękował w duchu że oblókł ją gąbką dla wyciszenia takich wpadek. Czas na drugi rzut - wyćwiczona ręka teraz bezbłędnie zaczepiła linę statyczną o konar drzewa.
Szybko podpiął karabineki , puanietkę i zaczął się wspinać. Na wysokości dwunastu metrów słyszał już pod sobą wersy modlitw patrolu. Skała okazała się miękka , uważał więc aby nie odkruszyć przypadkiem kawałka nad głowami strażników. Po dościu do konaru znów natrafił na problem - do końca skarpy zostało około czterech metrów , a na jakikolwiek punkt zaczepny dla linki nie miał co liczyć. odczepił linę i złożył do plecaka , wycigając tygryski do wspinania się po ceglanych murach. Rzut oka przez mały, nabyty za fundusze z poprzedniego zadania noktowizor pozwolił ocenić dokładniej pozycję patrolu pod nim - dostatecznie daleko. Nie przywykł jeszcze do niego co prawda - wolał większość czasu polegać na własnym wzroku ale w niektórych sytuacjach ta zabawka ważąca nie więcej od czapki z daszkiem była niezastąpiona.
Wspinaczka była łatwa , chociaż niebezpieczna - przez miękką skałę parę razy prawie spadł. Po dojściu na górę podczołgał się do pierwszej zasony jaką zobaczył. Schował tygryski i wyjżał zza zasłony - teraz zorientował się gdzie jest.
- Cholera , nie mogliby fanatycy chować kumpli na normalnym cmentarzu ? Polyśłał. Do bramy terenu świątyni brakowało mu około siedemdziesięciu metrów... No i dwóch strażników. Zerknął na mur - za wysoki aby przeskoczyć , a zarzucanie kotwiczki trwałoby zadługo. Gdyby nie ta przeklęta pełnia przemknął by się koło nich bez pro...
Kropla wody upadła mu prosto na nos. Zaklął pod nosem po czym spojżał w niebo i znów pogratulował sobie w duchu szczęścia. Z zachodu zdążała w kierunku świątyni duża deszczowa chmura , z której wiatr już teraz zwiewał na ziemię krople. Chmura zaczęła przesłaniać księżyc. Zsunął na oczy noktowizor , poprawił czarna szmatę na twarzy. Powoli , ostrożnie i cicho zaczął skradać się w kierunku strażników. Omijał żwirowane dróżki cmentarne podczas słuchania rozmowy Akoltiów.
- Cóż prawisz bracie , Mealgeran Prawym jest człowiekiem , i godzien jest dołączyć do nas.
- Nie jestem przekonany o prawości czynów jego , bądź co bądź był on Jednym z tych Technomantów , zarazy dzisiejszych ziem.
- Zawiść przemawia przez twój głos , każdy może wrócić do prawdy Agelronie.
- Nie bronię tego nikomu Mideren , ale klnę sięna tą stal- iż jeżeli zdradzi sam dokonam prawej zemsty na nim i ziomkach jego. To mówiac uniósł prawie dwumetrowy miecz. Gdyby obaj obrócili się teraz w lewo ujżeliby go , ale teraz było już za późno.
" Co za popierzeni dogmatycy..." pomyślał. Istnieją od przeszło siedmiuset lat , i jeszcze się niczego nie nauczyli...
Szedł dalej pośród cieni kamiennych ścian świątyni. Minął trzy patrole , raz o mało nie zostając wykrytym. Deszcz pomagał wielce , zwłaszcza podczas mijania drugiego patrolu - tego z psami. Duże świątynne drzwi stały otworem. Świetlista łuna biła już z daleka. Strażników nie widział zgodnie z planem - w noc ślubowania nie było gwardii , wedle starego zwyczaju Bractwa Tetramorfa. Kapłan i ślubujący byli zbyt zajęci ceremonią , Szybko udało mu się dojść skrzydłem świątyni do małych , pięknie zdobionym , mosiężnych drzwi. I znów zaśmiał się w głębi duszy z zacofania Braciszków.
Rozpiął pas i dobył czarny , skórzany futeralik. Rozłożony zaprezentował imponujący zestaw wytrychów , kombinerek , przecinaków , drutów , slim-jim'ów , piłek i amforek z kwasem. Zabrał sie do roboty. Z doświadczenia wiedział że potrwa to przynajmniej z dziesięć minut , przy okazji zazdroszcząc w myślach wszystkim bohaterom filmów otwierających najbardziej skomplikowane zamki agrafkami , spinaczami i innym badziestwem. Gdzy usłyszał szczęk ostatniej zapadki , powstrzymał dreszczyk satysfakcji i zaaplikował strzykawką olej do zawiasów , wiedząc że otwarcie ich zaowocowało by hałasem sprowadzającym większość strażników. Po chwili drzwi otworzyły się bez skrzypienia i tak samo się zamknęły. W katakumbach było ciemno jak na dnie ziemi , więc po raz kolejny uśmiechął się na myśl o noktowizorze. wyciągnął mapę podziemi nadrukowaną na folię wodoodporną i ruszył w przewidywanym kierunku. Zmodyfikowane Magnum Sympatex sunęły cicho po kamiennych zamokłych posadzkach dawając przy tym pewny krok z powierzchnią antypoślizgową. Posuwając się przy ścianie stwierdził że niepotrzebnie brał Maglite'a na misję bo noktowizor sprawuje się jednak nieźle. W ręku ściskał Ontario Spec-Plus Tanto 8 , wiedząc że w korytarzach są strażnicy i może trzeba będzie ich szybko uciszyć.
Zimne , wilgotne powietrze ocucało go co chwila , gdy skradał się w starożytnej podziemnej nekrpolii. Światło na końcu korytarza zdawało się wyznaczać kolejne upewnienie o dobrym kierunku marszu. Ponownie używając lusterka zamieszczonego na rękawiczce zajżał do oświetlonego tunelu. W tą i spowrotem chodziło dwóch doborowych strażników w szatach i zbrojach sakralnych , w pełnym ekwipunku wojennym.
To musiało być to. Popatrzył na samodzielny generator zapewniający oświetlenie korytarza. Wysokość siedem metrów , dwadzieścia metrów stąd - powinien trafić. Rołożył czarny łuk. Z pamięci wyjął z kołczanu strzałę i odwinął grot z czarnej skóry. Srebrny grot dziwnego kształtu z widocznymi ścieżkami błysnął odbitym światłem. Czarna , cienka strzała z włókna węglowego była leciutka , co trochę utrudniało celowanie ale za to dawało większy zasięg. Obliczył w pamięci czas drogi strażników , przygotował strzałę , wychylił się i wystrzelił. Strzała z głownią elektromagnetyczną trafiła w skrzynkę generatora i po chwili światło w tunelu zaczęło migać nieregularnie.
Zaklął siarczyście pod nosem. " Musiało nie przebić do końca pancerza...
... No trudno"
Wyciągnął Oksydowany nóż. Strażnicy chodzili koło siebie , bez słowa , bez zbętnych gestów , z maksymalnym skupieniem. Widać że znali swoją robotę. Ponad półtorametrowe GunBlade'y lśniły w dłoniach. Gdy światło zaczęło migać szybko zaczęli ostrożnie zmierzać w kierunku wyścia z tunelu. Po kolejnej fali mroku szedł już tylko jeden. Gdy się zorientował Otworzył usta do wszczęcia alarmu , ale ponownie światło zgasło na moment. Gdy korytarz znów oświetlił nawalający system lamp Czarna sylwetka stała nad dwoma ciałami w rosnącej kałuży krwi. Wytarł Tanto o szaty zwłok i schował do pochwy. Te drzwi stanowiły by problem dla nawet najlepszych specjalistów z jego branży...
...Ale nie jego.
Wyciagnął Kilka części - małą klawiaturę , coś ala palmtopa , kilka dziwnych kabli i złożył w jeszcze dziwniejszy sprzęt. Podłączył go do tablicy rozdzielczej zamka i zaczął pracować. Mimo chłodu po jego czole spłynęło kilka kropel potu. Po pół godziny drzwi się otworzyły.
Na środku niedużej komnaty , na ślicznie zdobionym , lecz zakurzonym i zabutwiałym od wilgoci stole lezał przedmiot jego zlecenia.
Zdjął Noktowizor i uśmiechnął się pod nosem.
- Sądziłem ze to będzie trudniejsze... no , ale tak szyciej.
Szybkim ruchem ręki zagarnął artefakt do kieszonki i zaczął się wycofywać.
---
Kruczoczarne włosy powiewały na późno-wrześniowym wietrze. Wzdrygnęła się i zapięła czarną , skurzaną krótką kurtkę. Weszła z powrotem do mieszkania , zostawiając balkon otwarty. Właczyła komputer i odebrała pocztę.
- Myślałam , że zajmie ci to trochę więcej czasu... Rzuciła nie odwracając wzroku od monitora.
- Mnie ? Mówisz jakbyś mnie nie znała....
Duży , kamienny ale niesamowicie skomplikowany klucz , czy może sztylet połyskiał w świetle delikatnej lampy plazmowej.
- Znam Ciebie , ale znam też ich.
Rzuciła mu sakiewkę.
- Czuję się trochę zawiedziony tym zadaniem - cena nie odpowiada zleceniu.
- Jak chcesz to możesz oddać... Uśmiechnęła się pod nosem.
- Odwzajemnił jej spojrzeniem pełnym politowania.
- Jak zwykle - żadnych pytań Shinn.
- I żadnych odpowiedzi o tym czy coś wiesz , Rynn.
Wyskoczył przez okno. Rynn wziąła do ręki klucz do ręki i zaczęła go uważnie oglądać.
- Dziwne , nie czuję w tym żadnej Magyi. Jesteś pewien że to o to chodziło w Manuskrypcie Wojnicza ?
- A czy ja się kiedyś myliłem ?
- Na przykład kiedy mówiłeś że nie nas nie nakryją i nie wywalą z Horyzontu.
- To był przypadek. Zielone oko błysnęło w ciemności.
- Jak chcesz Kage , jak chcesz... Odparła z nutką ignorancji w głosie Rynn.
---
Ciało strażnika leżalo w kałuży deszczówki i krwi na wiezy obserwacyjnej w światyni. Rysy twarzy zastygły w grymasie zdziwienia i obużenia w chwili gdy zobaczył wkradającą się rzez bramę świątyni postać złodzieja. Ręka zastygła w geście sięgania do przycisku alarmu. Nad ciałem stała postać w białym plaszczu , blond włosy powiewały lekko zdajac się nie zważać na padający deszcz. Gładkie palce przesunąły się po twarzy Denata. Głębokie , pełne usta kończyły właśnie słowa modlitwy , gdy delikatna dłoń schowała lśniące , odbijające nieistniejące promienie słoneczne ostrze.
- Amen. Przykro mi , nie mogłeś mu przeszkodzić. Nie można zatrzymać tego już na początku.
Melodyjny , spokojny kobiecy głos ucichł wraz z małym uśmiechem.
-Nie można Już tego zatrzymać...
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 10:08 am
no to moja kolej:
Vol. 1 Dzienna (nocna?) norma.
Noc jak co noc. Uther siedzial za stołem mocno już wilgnym od rozlewanego piwa. "Za dużo piję tego krasnoludzkiego śmiecia" pomyślał o ile jego stan na to pozwalał. Jego kompan, siedzący obok krasnolud Garrel, nie przejmował sie swym już powoli niekontaktującym przyjacielem. Wlewał w siebie kolejne kufle i wrzeszczał w rytm muzyki. Tak jego głos jak i muzyka były już wyjątkowo arytmiczne. "Nie dam rady"- przemknęło przez podświadomość Uther'a. "Idź sie wyrzygaj puki możesz ustać na nogach!"- wrzeszczał instynkt samozachowawczy, że aż mu głowa pękała. "Zawsze tak jest jak wracamy z jakimś ubitym trolem". "Hej Uter, a ty co? Ha ha ha!!! Znowu się spiłeś!?"- wrzeszczał z drugiego końca sali GradThaq- wielki, zielonkawy i diablo sprawny w walce półork, ostatni z grupy. On też wykazywał objawy zupełnej odporności na alkohol. Tymczasem Uther już go nie słuchał zapatrzony w swój cel- drzwi na zewnatrz, do uliczki za karczmą. "Byleby nie przywalić we framugę, bo będzie wstyd"- pomyślał.
Po dziesięciu minutach był juz prawie pusty, wręcz wywinięty na drugą strone. Stał oparty o ściane, schylony, zapatrzony w nieapetyczne bajorko pod nim. "Nigdy więcej alkoholu! Tym razem na 100%". Postanowienie to składał zawsze w takich momentach... od przeszło 10 lat. "To już chyba wszystko, czas wracać". Wyprostował sie, schwycił za głowę. "A nie mówiłem"- wrzeszczał instynkt "Zawsze tak się kończy". "Tak, tak wiem"- odparł Uther i skierował sie w strone drzwi karczmy o wdzięcznej nazwie "Pod ogonem smoka". Nie miał nic do dodania. Dochodził do drzwi kiedy ugryzł go chyba komar. Sądząc po bólu całkiem duży komar. "Auć" rzekł juz przytłumionym głosem i runął w kałuże przed samymi drzwiami.
W środku robiło sie coraz weselej. Goście wypili już dość i mieli świetne humory. Karczmarz zacierał ręce bo szykował się świetny utarg. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie kamień rzucony przez kogoś w sam środek rozbawionego towarzystwa. Towarzystwo składające się w większości z bezdomnych i złodzieji, zwanych "poszukiwaczami przygód", natychmiast przeszło w stan podwyższonego agresora. Zaczęło sie od jedej kłótni i złamanego nosa. Skończyło sie na wyrywanych nogach od stołów i fruwających krzesłach. Byłoby jeszcze weselej gdyby nie dym, nieznanego pochodzenia dym wydobywający sie z magazynu położonego za szynkiem. "Kur#$%, pali się. Spadamy!!" W ten oto sposób większość dzielnych przybłęd znalazła sie na zewnatrz w czasie ekspresowym. Został tylko barman załamujący ręce i pewnien krasnolud właśnie wygrzebujący się spod stołu, gdzie kończył swój trunek najwidoczniej obawiajac sie jego utraty. "O żesz! A gdzie Uther?". Zza szynku wyślizgnęła sie ciemna, pochylona postać. "Uther przestań się wygłupiać i chodź!! Pali się do k$%^& nędzy!" Zamiast spodziewanego głosu przyjaciela w stronę krasnoluda poleciała seria stalowych kulek. Conajmniej połowa z nich trafiła go w okolice czoła i powinnabyła pozbawić przytomności. Ale Garrel miał mocną głowę. Gorzej z równowagą. Ta zachwiana trunkami teraz trafiona czołowo dała za wygraną i krasnolud poślizgnąwszy się na wylanym piwie wylądował na ziemi z czarnymi plamami przed oczyma.
Ciemna postać wyprostowała się i powoli podeszła do barmana. "A teraz zapłacisz zaległe pieniądze za 'ochronę'" powiedział cichy głos. Barman zrobił wielkie oczy. Zrobił jeszcze większe kiedy ujrzał to co stało za postacią w czerni.
Wyczuła ruch powietrza na sekunde przed uderzeniem. Skoczyła w ostatnij chwili zanim wielki oburęczny topór przeciął z sykiem powietrze. Wskoczyła na lade, chciała zobaczyć przeciwnika. Nie miała czasu. Kolejny podskok i wylądowała na resztkach stołu. Lada baru zamieniła sie w dżazgi i trociny pod ciosami dwóch potężnych toporów. Wtedy zobaczyła kto był jej przeciwnikiem. Wielki ponad 2,5 metrowy półork wymachujący bez problemu, za to z wielką wprawą, dwoma toporami, każdy z nich musiał ważyć ze 30 kilo. Potwór nacierał na nią z ogromną prędkością zataczajac toporami młynki o których człowiek może pomarzyć. Zaczęła się seria uników. Nie była w stanie zaatakować. Topory spadały ułamki sekundy po jej odskoku. Wtedy coś huknęło. Drewniany słup podpierający balustradę zniknął na długości około 30 cm w masie odłamków i drzazg. "Cholera!!"- wrzasnął krasnulud wynurzajac sie z chmury dymu wydobywającej sie z lufy jego karabinu. "uważaj co robisz!"- wrzasnął półork. To była jej szansa. Dwa małe flakoniki wyleciały z jej dłoni w stronę twarzy obydwu przeciwników. Wokoło ich twarzy buchnął ogień i obaj upadli ogłuszeni na ziemię. Wylądowała spokojnie, odspanęła. podeszła do barmana zbyt przerażonego by sie ruszyć. "No to jak będzie"- zapytała. "Siak"- odpowiedział jej głos zza pleców. Poczuła rękę położoną na ramieniu. Odwróciła twarz. Pięść pokryta błotem wylądowała na jej policzku zasnuwając świat ciemnością. Zatoczyła się, wyprostowała. Kolejny cios, tym razem kopniak. Również w twarz. Kolejny cios w brzuch. Zgiętą prawie do ziemi dobił cios w plecy. Usłyszała jak chrupnął jej kręgosłup. Zapadła ciemność.
"źdżira"- Uther razem ze słowem wypluł całkiem sporo krwi. Kopnął ciało odruchowo, dla satysfakcji. "Barman podaj coś mocnego" rzekł do barmana siedzącego wciąż w tej samej pozie, niemego z przerażenia. "No już, szybko. Mam ochote się upić". "Ty znowu to samo"- rzekł instynkt słabnący jednak w obliczu nadchodzącego kaca. "O żesz"- GradThaq powoli odzyskiwał przytomność. "Najpierw coś gruchnęło, potem coś błysnęło i ... "- rozejrzał się wokoło " Co tu sie wyrabia?!" Spojrzał na leżące na ziemi ciało w czarnych szatach. Podszedł. Kopnął z całej siły. "Kurde, ale speluna nie ma co. Wychodzimy?". "Wychodzimy!"- odparł Uther. "Bierz Garrel'a i idziemy. Barmanie dzięki za trunki, było miło". Zabrali ciało krasnoluda i wyszli przez drzwi jak gdyby nigdy nic. Barman został sam pośród zgliszczy własnego lokalu, ze skrytobójcą na podłodze. "Kto za to zapłaci?"- jęknął po cichu.
"Cholera trza było mnie ocucić! Też bym se ją kopnął!"- wrzeszczał Garrel. GradThaq żuł tytoń nie zwracając na krasnoluda uwagi. Uther leżał przy ognisku i drzemał. Z okropnym bólem głowy. "Co za dużo to niezdrowo..."- jęczał instynkt.
Vol. 2
Nigdy więcej owsianki
- Jak ja ją kocham- Uther przepełniony był radością- Kocham, ten smak, ta konsystencja, pycha!! - Gówno prawda, nienawidzisz tego świństwa! - Możesz się zamknąć? Głupia Chora Ambicja. - Zobaczymy, kto tu jest chory? Ja, bo mówię prawdę, czy ty, bo jesz to coś- Chora Ambicja nie dawała za wygraną. Uther miał dość. Dwa tygodnie w karcerze, na owsiance, bez niczego do picia, bez wychodka, w towarzystwie jednego zdrowo walniętego staruszka. 'Gdyby chociaż zmieniali słomę' pomyślał. Spojrzał na staruszka. - Dziadku tutaj zawsze tak karmią? - Kiedyś była zupa. - Tak? Kiedy? - Jakieś dwa lata temu. Z okazji ślubu księcia. - DWA LATA TEMU!!!- zawył Zdrowy Rozsądek.- On siedzi tu od dwóch lat? - A za co siedzisz dziadku?- spytał Uther szczerze zainteresowany. - Przypadkowo splunąłem przed dyliżans królewski. A ty chłopcze? - Przypadkowo zwymiotowałem przed dyliżans królewski. - O! Widzę, że mamy sporo czasu żeby się poznać, a kto wie, może i zaprzyjaźnić?! - Nie to nie może być prawda! Wydostań nas stąd!- wrzeszczały Zdrowy Rozsądek, Chora Ambicja i Instynkt Samozachowawczy- Zrób coś! - Właśnie robię. Kończę tę przepyszną owsiankę. Drzwi karceru otwarły się wpuszczając trochę światła. Uther przesłonił oczy ręką, dziadek zagrzebał się w 'słomie' tak, że ledwo można go było dostrzec. W drzwiach stała sylwetka strażnika tak stereotypowa, że aż nieprawdopodobna. Było wszystko: krępa budowa, długie wąsy, małe kaprawe oczka i 50 cm w bicepsie. - Uther... Uther...- coś mu się nie zgadzało- Który to Uther? - Ja -odrzekł Uther. - Jakie nazwisko? - Nie mam nazwiska. - A, no mi tam wszystko jedno. Wstawaj masz rozprawę.
Sędzia wiercił się na swym fotelu za wysoką katedrą. Na sobie miał odpowiedni strój, a na głowie perukę. Peruka kiedyś była biała, teraz była żółtawa. Uther rozpoznał jajecznicę. - Sprawa numer... khem... 333... khem... O obrazę majestatu. Czy oskarżony ma coś do powiedzenia? - Chciałbym przeprosić majestat. Wywinęło mnie no i tak jakoś wyszło, że na ulice akurat przed powóz... - Proszę zaprotokołować słowa oskarżonego. - Co oznacza 'wywinęło mnie'?- spytał protokolant. - Odruch wymiotny. - Ach tak. Dziękuję. - Proszę. - Co!?- tym razem sędzia. - Odruch wymiotny- odpowiedzieli jednym głosem Uther i protokolant. - Nie... znaczy się tak... Grrr... Proszę jak najszybciej wymazać tę część zeznania świadka. I prosiłbym o wyrażanie się w sposób godny tego gmachu. Gmach odpowiedział tynkiem sypiącym się z sufitu, któremu towarzyszyły jęki zmęczonego materiału. Uther przyglądał się z zaciekawieniem. Spojrzał na sędziego, potem na protokolanta. - Przepraszam jest tu ktoś?- spytał. Sędzia i protokolant powoli wystawili głowy ze schronienia. Oceniwszy sytuację na w miarę bezpieczną powrócili na swoje miejsca. - żeby nie przeciągać- rzekł sędzia bacznie przypatrując się sufitowi- skazuję obecnego tu Uthera na... - SMOG!!- ktoś wrzasnął. - Smog? Nie no, chyba nie komora gazowa? Ja tylko żygnąłem na majestat!- Uther. - Nie mamy komory gazowej.- protokolant. - Proszę nie wyznaczać kary za sędziego! Nie będzie mi tu żadnych samosądów!- sędzia. - Nie idioci- zasapany, czerwony, spocony, nikomu nie znany człowiek, który przed chwilą wbiegł do sali- SMOK! - Aha! Smok!- Uther, sędzia i protokolant uradowani wyjaśnieniem sprawy. ... - Że k^%$&* co!? SMOK?! - Tak, k&%$&, SMOK! - O ja pier...- sędzia i protokolant zniknęli w mgnieniu oka. - Ciekawe, chyba kiedyś byli 'poszukiwaczami przygód'.- stwierdził Uther. - Dlaczego tak myślisz?- spytał człowiek. - Żaden inny zawód nie ma tak opanowanego manewru Ratowania Własnej Dupy. Ale cóż na nas już chyba pora? Widać zostałem uniewinniony.- rzekł Uther z błogą miną.
Vol. 3
Smok, jak to smoki mają w zwyczaju, pojawił się z niewiadomo-skąd i niewiadomo-kiedy oraz zaczął buchać-ogniem. Były to typowe cechy rozpoznawalne dla smoków. Typowym zachowaniem ludzi w takich momentach jest spieprzanie-gdzie-popadnie, poszukiwaczy przygód picie-póki-się-nie-pali, a magów zaraz-mu-przywale-i-zobaczycie-jaki-ze-mnie-beściak! Tak też było tym razem. Smok zdążył już spalić sporą cześć miasta, gdy lud zebrany na rynku spoglądał z nadzieją na dzielnego maga stojącego właśnie na szczyćie jednej z wież zamku i rzucajacego wyzwanie gadzinie. Lud razem z rodziną królewską spoglądał na swego wybawcę z nadzieją. Spoglądał też GradThaq, półork nie mający obecnie nic lepszego do roboty. Dlaczego nie pił z innymi poszukiwaczami? Smok zdążył zjarać tawernę, w której się zatrzymał wraz z jego całymi oszczędnościami. To po prostu nie był jego dzień. Ludzie westchnęli. Smok skierował się w stronę maga. Mag uniósł ręce. Smok otwarł paszczę. Mag wypowiedział zaklęcie. Smok zamknął paszcze. ... - Będzie trzeba postawić mu pomnik.- stwierdził książe. - Khem...- król najwidoczniej miał coś do przekazania tłumowi- Czy znajdzie się następny śmiałek gotów stawić czoła poczwarze? Odpowiedziała mu głucha cisza. - Oczywiście wyznaczona została nagroda. Dziesięć milionów oraz ręka córki pary książęcej. - Ojcze jak możesz? - Nie oddam córki!- wrzasnęła księżna. - Mordy w kubeł albo przez reszte życia będziecie władali kupą gruzu! No więc? Z tłumu wyłoniły się dwie osoby. Jedna była wielka i zielonkawa, druga normalnych rozmiarów i strasznie śmierdziała. - Nie oddam mojej córki żadnemu z was! - Mam gdzieś twoją córkę.- odparł GradThaq. - Dzielimy się pół na pół? Bo chyba nie masz zamiaru upolować go samotnie? - Pół na pół. Jestem GradThaq. - Uther miło mi cię poznać. - Strasznie śmierdzisz. - Dzięki.- zwrócił się do księcia- Będę potrzebował miecza. - Nie ma mowy- książe schwycił za swój miecz przypięty do boku.- To miecz mojego pradziada. - Będzie się świetnie nadawał. Spokojnie oddam go potem. Jak na mój gust za dużo na nim ozdóbek. Król warknął na syna. Ten niechętnie oddał miecz pradziadka w ręce Uthera. - Chodźmy już bo się ściemnia. - Tak, chodźmy- Uther wymachiwał mieczem sprawdzając balans- Będziesz się nadawał. Tłum przepuścił ich i odprowadził spojrzeniem. - Jak zamierzasz to zrobić?- spytał GradThaq gdy już oddalili się od zgromadzonych. - Spokojnie moja w tym głowa.
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Thu Sep 09, 2004 10:22 am
Jeden z moich najlepszych wierszy krotki bo krotki ale:
szepcze nie slyszysz mnie mowie nie slyszysz mnie kzycze nie slyszysz mnie umieram a ty nadal mnie nie slyszysz....
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Fri Sep 10, 2004 6:39 am
Kagenoyami Neriel I Bitwa. I dym i ogień. I skrzydlaty na swym rumaku. Wielki archanioł Gabryjel. Skrzydła wielkie, piękne i białe lecz we krwi umazane. A za nim Królestwo. Piękne lecz w płomieniach tonące. I Tron Jasny lecz cieniem przykryty. I pada archanioł. A wraz z nim i inni Królestwa obrońcy upadli. Gdyż jednego przy nich zabrakło... mój wierszyk ^^" mam nadzieje że możet być razz Kurde.. wiersz jest swietny.. czytajac go mialem w mysli cala batalie, zwiastowanie anielskie i czas Apokalipsy XD Bardzo mi sie podoba, z tym, ze imie Archaniola brzmi "Gabriel" a nie "Gabryjel" wink heh w staropolskim używało sie Gabryjel nie wiem jakoś tak mi sie zaciągnęło razz
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Fri Sep 10, 2004 10:54 am
Teraz cos ode mnie.... ____________________
ŻYWIOŁY 9 XI 2003 - wieczorem
Żywioły... Każdy inne ma znaczenie. Jedne ważne, drugie nieistotne. Żywiołów jest mnustwo A ja- pośród nich... _____________________ Palące słońce, kojący półmrok Soczysta trawa, suchy piasek Kryształowa woda, jednolity kamień Uwięzione korzenie, Wolny wiatr Gorący ogień, zimny lód Szara rzeczywistośc, kolorowe marzenia Płytki sen, głęboka depresja Cichy płacz, głośny jęk Namiętne noce, samotne dnie Dzikie zwierzę, oswojony teren Grube włosy, cienka błona Czarna śmierć, biały anioł Zmienne niebo, stały nurt Przelotna pogoda, wierna miłośc Ciepłe słowa, chłodne spojrzenie Fałszywe uczucia, prawdziwe oblicze Oryginalna indywidualnośc, plagiatorski styl Cena rozkoszy, bezcennośc oddania Szkarłatne wino, czerwona krew Blask świec, ciemnośc nocy Wyrazisty kontrast, blade pojęcie Gorzki smak życia...
i Twoja słodka skóra... ____________________ ODDech
Głucha szarość oblewa mój pokój. Cisza puka w każdy kąt zostawiając czarny ślad na ścianie...
Cień medytuje, zastygając bezruchu na jedwabnym błękicie. Cisza śpi w łóżku obok Ciebie, na moim miejscu...
Piękno bliskości, zmienia bieg rzeczy Umyka gdzies cała agresja, zbędny głos, zbyt szybkie gesty...
Twój oddech coraz szybszy... Otula ciepłą mgłą moje usta, karbuje skórę delikatnym dreszczem...
Chce JESZCZE ale pora spać... ______________ Krysztaly Czasu
Zbieram drobne kawalki mojego polamanego zycia. Przezroczyste ostrokaty, zabarwione krwią...
Zbieram drobne ziarenka piasku z rozbitej Klapsydry Życia. Zólte drobinki czasu, którego mam coraz mniej...
Wycieram złote łzy mojego cierpienia. Szklane jezioro, w którym tone...
Leże w szklanej trumience, jak lalka w plastikowym opakowaniu. Wszyscy na mnie patrzą, wbijają załzawione oczy, łapią się za głowy. Jakie slowa im towarzyszą? załamanie... czerń... śmierć...
A krysztaly mojego czasu, fruwaja w próżni nieistnienia i nikt nie zamierza ich posklejać
Zakopana w ziemi Ciekawa kompozycja pozlepiana krwią...
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Fri Sep 10, 2004 12:10 pm
Eurina Vam Teraz cos ode mnie.... ____________________
ŻYWIOŁY 9 XI 2003 - wieczorem
Żywioły... Każdy inne ma znaczenie. Jedne ważne, drugie nieistotne. Żywiołów jest mnustwo A ja- pośród nich... _____________________ Palące słońce, kojący półmrok Soczysta trawa, suchy piasek Kryształowa woda, jednolity kamień Uwięzione korzenie, Wolny wiatr Gorący ogień, zimny lód Szara rzeczywistośc, kolorowe marzenia Płytki sen, głęboka depresja Cichy płacz, głośny jęk Namiętne noce, samotne dnie Dzikie zwierzę, oswojony teren Grube włosy, cienka błona Czarna śmierć, biały anioł Zmienne niebo, stały nurt Przelotna pogoda, wierna miłośc Ciepłe słowa, chłodne spojrzenie Fałszywe uczucia, prawdziwe oblicze Oryginalna indywidualnośc, plagiatorski styl Cena rozkoszy, bezcennośc oddania Szkarłatne wino, czerwona krew Blask świec, ciemnośc nocy Wyrazisty kontrast, blade pojęcie Gorzki smak życia...
i Twoja słodka skóra... ____________________ ODDech
Głucha szarość oblewa mój pokój. Cisza puka w każdy kąt zostawiając czarny ślad na ścianie...
Cień medytuje, zastygając bezruchu na jedwabnym błękicie. Cisza śpi w łóżku obok Ciebie, na moim miejscu...
Piękno bliskości, zmienia bieg rzeczy Umyka gdzies cała agresja, zbędny głos, zbyt szybkie gesty...
Twój oddech coraz szybszy... Otula ciepłą mgłą moje usta, karbuje skórę delikatnym dreszczem...
Chce JESZCZE ale pora spać... ______________ Krysztaly Czasu
Zbieram drobne kawalki mojego polamanego zycia. Przezroczyste ostrokaty, zabarwione krwią...
Zbieram drobne ziarenka piasku z rozbitej Klapsydry Życia. Zólte drobinki czasu, którego mam coraz mniej...
Wycieram złote łzy mojego cierpienia. Szklane jezioro, w którym tone...
Leże w szklanej trumience, jak lalka w plastikowym opakowaniu. Wszyscy na mnie patrzą, wbijają załzawione oczy, łapią się za głowy. Jakie slowa im towarzyszą? załamanie... czerń... śmierć...
A krysztaly mojego czasu, fruwaja w próżni nieistnienia i nikt nie zamierza ich posklejać
Zakopana w ziemi Ciekawa kompozycja pozlepiana krwią...co Ty tu wypisujesz za erotyki scream ? Wstyd mi za Ciebie stressed
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Fri Sep 10, 2004 12:21 pm
I stał anioł na rozdrożu. Z oczu łzy mu płynęły. Ludzie stanęli wokół i na to wszystko patrzyli. I nadziwić nie mogli. Cóż to jest? Pytali. A anioł nadal płakał. Nic nie odpowiadał. Bo nikt nie kocha aniołów... A one miłości pragną. Bo nikt nie pamięta aniołów. Chodź one wciąż czuwają...
no to ja jeszcze jeden dam... ^^"
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Posted: Fri Sep 10, 2004 1:24 pm
Omega Sun co Ty tu wypisujesz za erotyki scream ? Wstyd mi za Ciebie stressed Przez brak danej emotikonki nie potrafie sie rozczytac, czy to ironia czy wlasciwe oskarzenia.. jezeli to nie byl zart - wybacz.. ale mnie sie to CHOLERNIE PODOBA, to jest piekne...
|
 |
 |
|
|
|
|
|
|
 |
|
|
|
|
|